Majowy weekend zamierzałem spędzić na poznawaniu Green Velo – nowej trasy rowerowej na wschodzie Polski prowadzącej wzdłuż granicy. Z ponad 2000 km chciałem przejechać około 300 ze startem w Rzeszowie. Niestety prognozy pogody nie napawały optymizmem, miało być zimno i mokro co mocno nadwyrężało moją determinację. Niemal w ostatniej chwili zmieniłem plany i pojechałem tam, gdzie było ciepło, sucho i słonecznie, czyli na zachód. Sudety przyciągają mnie, jak magnes i przejechałem je już kilka razy w różnych konfiguracjach, tym razem wybrałem objazd Karkonoszy. Trochę to mylące określenie bo większość czasu spędziłem poza Karkonoszami ale jednak je objechałem. Trasa prowadziła z Krapkowic przez Głuchołazy, Jawornik, Lądek Zdrój, Kudowę, Nachod do Harrachowa (to była część objazdu od strony południowej) i z powrotem przez Szklarską Porębę, Karpniki, Marciszów, Świebodzice, Świdnicę, Łagiewniki, Strzelin, Grodków do Krapkowic. Rower (trekkingowy) objuczyłem sakwami wypakowanymi namiotem, śpiworem i mnóstwem innych (nie)potrzebnych rzeczy i wyruszyłem w sobotę rano. Jak zwykle przez pierwsze kilometry przyzwyczajałem się do innego prowadzenia roweru aż ciężar przestał być zauważalny i dopiero na podjeździe w Głuchołazach, gdy trzeba było mocno pracować manetkami przerzutek, wyraźnie znowu te dodatkowe kilogramy poczułem J. W Mikulowicach skręciłem w prawo i aż do Jawornika prowadził mnie wyśmienity nowy asfalt urozmaicony jedynie brukowanym rynkiem w Vidnawie. Ten odcinek liczący 28 km jest moim zdaniem najlepszą trasą treningową pod szosówkę w okolicy – malownicza droga z doskonałą nawierzchnią i minimalnym ruchem samochodów w pofałdowanym terenie. Kto tam nie jechał niech koniecznie spróbuje. Po zjeździe do Lądka aż do Żelazna jechało się nieciekawie z powodu dość sporego ruchu samochodów ale potem skręciłem w boczne drogi, nieraz z mizernym asfaltem, za to puste i tak dojechałem do Polanicy. Tu stwierdziłem, że jest młoda godzina i warto jeszcze dołożyć parę kilometrów, więc ruszyłem do Kudowy. Szczęśliwą okolicznością okazały się dla mnie roboty drogowe na międzynarodowej 8-ce i związane z nimi „wahadła”, które ustawiały samochody w „karawany” po przejechaniu których miałem na długie minuty całą szosę dla siebie. Muszę tu uczciwie stwierdzić, że w czasie tych 3 dni kierowcy zachowywali się wyjątkowo uprzejmie i omijali mnie albo szerokim łukiem albo mocno zwalniali, tak że czułem się wyjątkowo bezpiecznie.
Po noclegu na campingu w Kudowie przekroczyłem ponownie granicę i zacząłem zwiedzanie bratniego kraju lokalnymi drogami przez Studnice, Horicky, Hostinne, Jilemnice i inne podobnie znane ogółowi Polaków miejscowości, często ostro się wspinając, czasem ciesząc długimi zjazdami, zaliczając skróty polnymi drogami, za to ze znikomą ilością samochodów i tak dojechałem do Rokitnic nad Jizerou.
Miałem parę razy chwile zwątpienia w sensowność wytyczonej (przeze mnie) trasy, na przykład gdy zobaczyłem znak drogowy: stromy podjazd 4 km albo gdy dróżka wspinała się wzdłuż wyciągu orczykowego. Pomimo, że to miał być objazd Karkonoszy, główny grzbiet oglądałem sporadycznie, gdyż na ogół był zasłonięty a poza tym powietrze było przymglone. Z Rokitnic do Harrachowa było znowu przez góry, co w prawdzie pozwoliło cieszyć się samotnością ale wycisnęło ze mnie siódme poty. Wąska droga z zanikającym asfaltem wyprowadziła na wysokość ponad 900 m i pozwoliła zakosztować dodatkowego zjazdu o deniwelacji 300 m; niestety rower trekkingowy objuczony sakwami nie pozwolił na puszczenie hamulców i przyjemność była, powiedzmy, średnia. W Szklarskiej Porębie dołączył do mnie Jurek z Zachełmia, dokąd dojechaliśmy już razem.
Rano trudno było się szybko zebrać i wyjazd nastąpił przed 9-tą. Jurek odprowadził mnie do Karpnik i dalej ruszyłem znów sam. Za Janowicami Wielkimi podjazd kończy się w Miedziance – miejscowości, która zniknęła w wyniku tąpnięć kopalnianych oraz celowego działania mającego ukryć niechwalebną przeszłość, gdy wydobywano tu uran. Z miasta zostało kilka domów i kościół a także reaktywowano browar wytwarzający kiedyś znane piwa. Na degustację było za wcześniej więc musiałem obejść się smakiem. Podjazdy przeplatały się ze zjazdami i w ten sposób przez Marciszów dotarłem do Gostkowa, skąd zaczynał się długi zjazd w stronę Świebodzic. Był to w zasadzie koniec gór, teraz jazda stała się lżejsza. Niestety średnia prędkość pomimo nadrabiania tam, gdzie to możliwe cały czas oscylowała poniżej 20 km/godz i musiałem się z tym pogodzić. Za Świdnicą oczy przyciągała jeszcze bliska Ślęża ale czym dalej, tym góry za plecami stawały się mniejsze.
Widok urozmaicały żółte pola kwitnącego rzepaku, który jednak jest masowo wysiewany na Opolszczyźnie i Morawach, natomiast czym dalej na zachód, tym go mniej a pod Karkonoszami nie widziałem go w ogóle. Przez Łagiewniki i Strzelin trasa wiodła do Grodkowa i był to najbardziej dłużący się fragment. W Grodkowie na rynku zjadłem obiad (pyszna kuchnia, polecam) i z nowymi siłami rozpocząłem ostatni etap. Powoli zaczynało zmierzchać ale ponieważ dom był coraz bliżej nie chciałem już rozbijać namiotu. Od Szydłowa jechałem przy lampce ale wkrótce musiałem jeszcze zaświecić czołówkę, żeby widzieć drogę. Każda większa nierówność powodowała dobijanie sakw i protest bagażnika więc gdy nie udawało się ich ominąć czułem wstrząsy aż w czubku głowy.
Do domu dojechałem z dystansem dziennym 216 km :). Cała trasa liczyła 522 km i ponad 4 km przewyższeń i początkowo była zaplanowana na 4 dni ale skoro tak się dobrze jechało więc skróciłem ją o 1 dzień. I dobrze się stało bo pogoda dopisywała (i, o dziwo wiatr nie bardzo przeszkadzał) a czwartego dnia dojechałbym do domu w deszczu
Z rowerowym pozdrowieniem
Lechu
i to jest gość ! Zawsze Ci zazdroszczę tych wypadów, ale nigdy nie mam odwagi Ci towarzyszyć…
Jak zawsze Nas zawstydzasz
Wyprawa zacna, tak trzymaj…
Jesteś Wielki Żuraw.
żuraw mały
Długie dystanse i przewyższenia które robisz podczas Twych wyjazdów to już norma. Mam nadzieję że wybierzemy się wkrótce razem z sakwami. A na Green Velo wybieram się z synem w tym roku
Smr, poznasz więc Green Velo przede mną. Mam nadzieję, że Filipowi się taka jazda spodoba
Zakładam że nie długą jego część-z wiadomych przyczyn. A na wszelki wypadek zabierzemy klocki lego aby Filip się nie nudził 😉
O e-bike Cię nie podejrzewam, o e-po, tym bardziej. Przy pomocy w/w też bym to zrobił w tym czasie. Szacun Leszku. Tak 3V